W trakcie wakacji Centrum Profilaktyki Uzależnień w Świebodzinie zapewnia dzieciom z miasta i gminy wiele atrakcji, w tym wyjazdy na wycieczki. Przedstawiliśmy już wspomnienia z wyprawy do Grunwaldu, teraz czas na wrażenia z Karkonoszy.
Kilka wakacyjnych dni, tak jak tysiące osób z całej Polski, dzieci ze Świebodzina i okolicznych wiosek spędziły na wycieczce w Karkonoszach. CPU w ramach całorocznego projektu „Zachowaj Trzeźwy Umysł” zorganizowało dwie czterodniowe wycieczki dla dzieci uczęszczających do świetlicy miejskiej i świetlic wiejskich z terenu gminy. Co to były za dni! Już w drodze w Karkonosze postanowiliśmy poznać piękno naszego kraju i zwiedzić zamek Chojnik. Górujący nad Jelenią Górą, trochę straszny, otworzył przed nami swoje bramy i podwórce. Na dziedzińcu głównym wysłuchaliśmy historii o zamku, by zaraz potem stromymi schodami wejść na wysoką wieżę i podziwiać rozległe krajobrazy Kotliny Jeleniogórskiej. Widoki były wspaniałe!
Popołudnie spędziliśmy już w Karpaczu. Ta piękna i malownicza miejscowość założona została przez poszukiwaczy złota i jeszcze w latach 40. XX wieku była tylko małą nikomu szerzej nie znaną miejscowością. A teraz?! Oczarowała nas bogactwem kolorów, wielością atrakcji i atmosferą. Przeciskając się pośród tłumów wesołych ludzi wbijaliśmy wzrok w okoliczne zbocza gór. Już następnego dnia mieliśmy zdobywać najwyższy szczyt Karkonoszy…- oczywiście Śnieżkę. Rano przyjechała po nas przemiła pani przewodnik i poleciła nam założyć najcieplejsze ubrania, ponieważ temperatura powietrza na Śnieżce nie przekraczała 20 C. W lecie! I rzeczywiście! Już niebawem mieliśmy się o tym przekonać na własnej skórze. Najpierw jednak pojechaliśmy pod stację wyciągu krzesełkowego. Początkowy strach - bo przecież wielu z nas nigdy wcześniej wyciągiem nie jechało - ustąpił miejsca ogromnemu zadowoleniu i zdziwieniu, że wyciąg tak nisko nad ziemią, że jedziemy ponad wierzchołkami drzew, że tak wysoko musimy dotrzeć! Przy schronisku na Wielkiej Kopie spotkaliśmy się wszyscy i stamtąd ruszyliśmy już szlakiem górskim na podbój Śnieżki. Ponieważ zimno było strasznie, zatrzymywaliśmy się w górskich schroniskach, aby się trochę ogrzać i zakosztować ich wędrowniczego klimatu. Było wspaniale! Gorąca herbata z cytryną wypita szybko przy oknie, z którego roztaczały się widoki na rozległe doliny i odległe szczyty górskie smakowała jak nigdy przedtem! Na długo zapamiętamy nazwy schronisk: Dom Śląski położony na przełęczy pod Śnieżką, Strzecha Akademicka - schronisko położone na wysokości 1300 m n.p.m. przy rozległej łące górskiej, czy Samotnia nad brzegiem Małego Stawu, uważane za najpiękniejsze schronisko w Karkonoszach. Tym bardziej, że pani przewodnik bardzo interesująco opowiadała o ich historii oraz organizowanych tam corocznie imprezach turystycznych. Śnieżka przywitała nas spowita w gęste chmury, a jej schronisko jawiło się nam jak tajemniczy statek kosmiczny. Dla odmiany podczas drugiej wycieczki pogoda była piękna, powietrze krystalicznie czyste i podczas podchodzenia szlakiem na Śnieżkę zachwycaliśmy się ogromnymi przestrzeniami i z każdego prawie miejsca widzieliśmy cel swojej wędrówki, co w trudach wspinaczki wcale nie jest bez znaczenia. Weszliśmy! Zobaczyliśmy! Zdobyliśmy! Hura!
Następnego dnia pojechaliśmy do Western City. I wydawało nam się, że trafiliśmy gdzieś do Ameryki Północnej. Dokoła szczyty górskie, na głównej ulicy miasteczka bank, saloon, areszt i uschłe drzewo, na którym siedział sęp (drewniany). W pewnej chwili przyjechali poszukiwacze złota, by w banku zamienić szlachetny kruszec na dźwięczące monety, a zobaczyliśmy nawet samego szeryfa, który schwytał zbiegłego przestępcę i osadził go w areszcie. Podziwialiśmy też pokaz strzelania z bicza, uczyliśmy się tańczyć i ledwo uciekliśmy przed szponami i wózkiem miejscowego grabarza. Było westernowo!
Kolejny dzień był dużo spokojniejszy. Po śniadaniu wybraliśmy się pieszo do kościółka Wang. Ta cudowna budowla swoją nazwę zawdzięcza norweskiej wiosce, w której powstała. Zbudowana na wzór statków wikingów z samego drewna, bez jednego gwoździa! Naprawdę! Kościół okazał się jednak zbyt mały dla tamtejszej ludności, został więc spakowany w skrzynie i statkiem przypłynął do Polski. Tutaj wysadzono prochem część góry, by móc ustawić go w połowie drogi z Karpacza na Śnieżkę. Teraz góruje nad miejscowością, wysoko wznosząc swe strzeliste wieżyczki, sterczyny w kształcie otwartych smoczych paszczy i strome dachy. Wewnątrz wysłuchaliśmy historii o kościółku, opowieści o jego dekoracjach naściennych i ich symbolice, potem obeszliśmy go dookoła małym korytarzykiem, w którym przybyli na nabożeństwo wikingowie zostawiali swoje sieci. Chwilę spędziliśmy jeszcze na tarasie widokowym i szlakiem turystycznym - po raz ostatni - zeszliśmy do Karpacza, do naszego domu wycieczkowego, jego stołówki i na koniec do autobusu… Co to były za dni! Śnieżka, popołudniowe spacery po Karpaczu, wieczorne dyskoteki… Ach! Oby do następnych wakacji! Karkonosze oczekujcie nas!
A.M.