Kontynuuj W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w "Polityce Cookies".
www.okolicenajblizsze.pl
Komentuj artykuły.     Wyraź swoją opinię.     Dyskutuj z innymi!!      Korzystaj z komentarzy! 

 

  Czwartek, 24 Marzec 2016   Imieniny: 
START / PO GODZINACH / Ocalić od zapomnienia - Ostatnie dni niemieckiego Świebodzina, cz. 2 A A A     
al|2011-04-07 13:41:34  
To druga, a zarazem ostatnia część wspomnień Margarete Rothe-Rimpler o pierwszych miesiącach radzieckich, a później polskich rządów w Świebodzinie. Ten czas, był dla niemieckich mieszkańców naszego miasta przepełniony dramatycznymi wydarzeniami i cierpieniem. Wszyscy zostali wypędzeni ze swoich domów. Żaden z nich nie wrócił tu na stałe, jedynie niektórzy jako turyści. To były ciężkie chwile. Trzeba jednak pamiętać, że były one następstwem działań III Rzeszy, która wciągnęła świat w wir wojny.
Wspomnienia pochodzą z niepublikowanej w Polsce książki „Schwiebus Stadt und Land in deutscher Vergangenheit”.
 
Świebodzin stał się dla Rosjan miastem – szpitalem oraz głównym miejscem zaopatrzenia dla nadchodzącej ofensywy wiosennej. Mówi się, że dziennie jest przyjmowanych około 4000 rannych.
Na dworcu towarowym bez przerwy wyładowywany jest sprzęt wojskowy. Przez miasto toczą się czołgi; wszystkie ze znakiem „made in USA” – bez wątpienia jest to zaopatrzenie dla frontu, który stoi nad Odrą. Czasami od południa słychać huk wystrzałów, mówi się też o działaniach wojennych przy trójkącie odrzańskim.
Marzec. Pierwsza pieśń kosa. Pączki bzu. Szpital z niemieckimi rannymi zostaje rozwiązany - ciężko ranni wysyłani są na wschód, lżej ranni wraz z pielęgniarkami i pomocnikami zostają zebrani do odtransportowania. Kobiety, które cudem odzyskały wolność, próbują się od razu ukryć. Nie docierają do nas żadne wiadomości, nikt nie ma żadnego radia. W marcu wracają z obozu proboszcz Müller i dr Wulkow.
W kwietniu do Świebodzina przybywa pierwsza grupa Polaków. Oni, tak jak Rosjanie, zakładają komendantury, szukają rąk do pracy i środków do życia.
W niezniszczonym kościele św. Michała odbywają się msze. Polacy są bardzo bogobojni. Świadczyć o tym może taki widok: kiedy umarły niesiony jest na cmentarz, przechodnie przystają przy krawędzi ulicy i ściągają z głów czapki. Również w kościele ewangelickim, który choć cały jest wybrudzony pozostał nieuszkodzony. Lüscher zbiera protestantów.
Maj. Koniec wojny. W mieście odbywa się wielkie świętowanie. Pijani zwycięzcy ciągną przez miasto beztrosko wiwatując. W tym czasie żaden Niemiec nie waży się nawet wyjść z domu. Pełne pychy pieśni rosyjskich chórów brzmią w całym mieście. Scena do tańców w ogrodzie „Sakriß” jest cały czas pełna. Pokazywane są na niej tańce ludowe. Niemcy są niesamowicie smutni.
Jest ciepły, piękny maj. Lecz nie odczuwa się wcale piękna natury wobec tej zgrozy, troski, brzydoty, brudu. Wysłanym na wschód świebodzinianom wolno już powrócić ze swoich przepełnionych kwater znów do miasta. Ludzie, którzy znaleźli się w Saksonii, Brandenburgii, Meklemburgii powracają. Zajmuje im to wiele dni, bo idą pieszo. Swoje mieszkania zastają w większej części opróżnione, strasznie wybrudzone i spustoszone.
W tym okresie Świebodzin jest miejscem zbiórki więźniów niemieckich i ukraińskich. Koczują tutaj przez kilka dni czekając na wysyłkę. Zwycięzcy grabią to, co jeszcze w domach pozostało, żądają każdego skrawka materiału (traktując nas przy tym okropnie). Widziałam jeden bardzo duży dom, w którym nie było ani skraweczka materiału.
Ciągnący przez miasto byli więźniowie są żądni wszystkiego, co zdążyło urosnąć. Pożerają zielony agrest, wiśnie, truskawki. Żaden kwiat nie rozkwita, nie ma żadnych pączków, wszystko zostało zerwane.
Brak środków do życia jest dla ludności niemieckiej coraz bardziej dramatyczny. Panuje duża umieralność, szczególnie starszych ludzi, z powodu głodu. Wszędzie szuka się ostatnich zapasów ziemniaków, buraków czy marchwi, która jest w tym okresie smakołykiem. Niektórzy znajdują zboże. Mielą je w młynkach do kawy i jedzą jak kaszę. Chleb, który czasami dostaje się od Rosjan za dobrze wykonana pracę, jest niezwykłym delikatesem. Wszyscy ludzie, którzy zdolni są do pracy muszą wcześnie do niej wyruszać. Wstaje się bardzo szybko wg słońca, bowiem nikt nie ma już zegarka. Bez przerwy sprzątany jest gruz. Najokropniejsze zabrudzenia mają zostać usunięte. W komendanturach trzeba gotować, prać, szyć.
Rowery są dla rosyjskich żołnierzy dziecinną zabawką, widzi się ich jeżdżących wszędzie, nawet na cmentarzach. A są tam przecież groby naszych rodzin z wymurowanymi kryptami, które teraz są wyłamane, a na około walają się zniszczone tablice.
Nocami odbywają się ciągłe kontrole. Od stycznia żadna noc nie przebiegła bez zakłóceń czy hałasu. Pewnego razu kobieta, która zasnęła pijana, obudziła się nagle i zaczęła pozdrawiać Rosjan słowami: „Heil Hitler”.
Wiosna aż do czerwca jest bardzo sucha. Niewiele pomp daje wodę. Trzeba chodzić daleko, aby zaczerpnąć wody z pięknych źródełek przy stawie Fischkrausa. Dopiero w połowie lipca pojawiają się pracownicy przedsiębiorstwa wodociągowego. Wkrótce potem jest już woda z zakładu. Jednak wszystkim doskwiera ciągły brak gazu i prądu. Ostatnie świece, jakie jeszcze były, są już dawno zużyte.
Niektórzy komendanci pozwalają uprawiać ogrody, w których możemy posadzić ziemniaki, uprawiać warzywa. Część warzyw dowożonych jest z okolicznych wsi. Zaproponowane Polakom szparagi nie przyjęły się, nie są im znane.
Dwudziestego ósmego maja przybywają z wózkami ręcznymi pierwsi Niemcy, którzy w styczniu opuścili miasto. Są wstrząśnięci zastanym widokiem. Polacy wypędzają wszystkich Niemców z ich własnych domostw w Świebodzinie i z wiosek. Wszystkich nas ogarnął jeszcze większy paraliżujący strach. Kto przecierpiał te miesiące pod okupacją, nieudaną emigrację, kto przeżył pieszą ucieczkę i taki też powrót, tyle trudów i niedostatku, ten wierzył, że będzie mógł pozostać w rodzinnym mieście. Nic z tego! Ludzie starają się o pozwolenia od komendantów na wyjazd pociągiem w wagonach towarowych. Toczą się przecież i tak puste do Berlina, a wracają wypełnione maszynami, czasami nawet tramwajami, z powrotem na wschód.
Jednak większość ludzi musi drogę za Odrę przebyć na piechotę. Wypędzenia trwają jeszcze długo. Nawet w drodze wielu wygnańców zostaje ograbionych z tego co im jeszcze pozostało. Dla starszych ludzi prawie zawsze wyruszenie w podróż oznacza koniec.
Dwudziestego ósmego czerwca po długiej suszy przychodzi pierwsza burza. Ostatnia noc spędzona na podłodze poczekalni dworcowej. Widzę podjeżdżający otwarty pociąg towarowy, a w tle padający deszcz…
 
 
            W następnym tygodniu rozpoczniemy publikację wspomnień repatriantów, którzy w 1945 roku (i później) przybyli na te ziemie.
                                  
Tłumaczenie: Agnieszka Szarapanowska.
Fotografia ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Świebodzinie.
Tekst pierwotnie ukazał się w papierowym wydaniu „Okolic najbliższych” (marzec 2005)
 
 
Ocalić od zapomnienia
 
Powrót
KOMENTARZE
Wydawca Portalu Regionalnego Okolicenajblizsze.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi użytkowników Forum.
Zgłoś naruszenie regulaminu
Aby pisać komentarze musisz być zalogowany.
Jeżeli jeszcze nie posiadasz konta zapraszamy do rejestracji.
START   |   AKTUALNOŚCI   |   REKLAMA   |   KONTAKT   |   
 Wszelkie prawa zastrzeżone. Copyright © Okolicenajblizsze.pl
Powiadom znajomego